"Za jego wyniosłym orlim wzrokim i gładkim sklepieniem głowy z pewnością skrywało się zmartwienie, którego żadne naukowe teorie nie były w stanie wyleczyć. Czyż najznakomitsze umysły największego narodu nie walczyły niezmordowanie, by pokazać światu, że faszyzm i imperializm nie są właściwą drogą rozwoju? Iluż zmarło za socjalizm w ciągu życia Aleksandrowa? Pięćdziesiąt milionów? Siedemdziesiąt milionów? Ilu by jeszcze mogło umrzeć, gdyby się oni nie uzbroili w broń atomową? I jakież bezgraniczne możliwości ukazało to źródło energii. Czyż nie marzył on o ogrzewaniu miast za kręgiem polarnym za pomocą energii jądrowej, o atomowych statkach i pociągach? Czyż w jego reaktorach nie była ucieleśniona idea socjalizmu?
A później nastał Czarnobyl i rozpad Związku Radzieckiego, pierwszego i jedynego państwa zbudowanego na naukowych podstawach. Państwo znalazło się w stanie krytycznym, a gdyby zachowanie ludzi można było przewidzieć, tak jak atomów - byłoby ono w stanie funkcjonować! Podobnie jak w przypadku reaktora, przyczyną katastrofy państwa był czynnik ludzki. Ale jakże fizyk mógł się spodziewać czegoś, co jest tak nieprzewidywalne? Jakże ciężko mu było, iż dożył, by zobaczyć takie zniszczenia. W pokoleniu, w którym tak wielu dane było żyć zbyt krótko, Aleksandrow, podobnie jak Dolleżal i Sławski, był z tych ludzi, których życie trwało zbyt długo."
P.P.Read, Czarnobyl - zapis faktów, str.434-435
5 czerwca 2000 roku na jeden z kijowskich placów zaczęły zjeżdżać autobusy wypełnione studentami. Studenci zostali ściągnięci przez organizatorów, aby zapewnić frekfencję, tak naprawdę niewielu było zainteresowanych tym, co powie zaproszony gość. Gościem był prezydent Stanów Zjednoczonych, a wspominał m.in. o Czarnobylu. Tego samego dnia Bill Clinton spotkał się z przywódcą Ukrainy Leonidem Kuczmą. Podczas spotkania prezydenci uzgodnili, że ostatni czynny blok czarnobylskiej elektrowni jądrowej zostanie wyłączony 15 grudnia.
Czarnobylska Elektrownia Jądrowa zakończyła działanie 15 grudnia 2000r.
Marcin Rotkiewicz: - Kiedy po raz pierwszy usłyszał pan o awarii w Czarnobylu?
Zbigniew Jaworowski: - 28 kwietnia 1986 r., późnym popołudniem. W moim gabinecie w
Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) w Warszawie słuchałem radia BBC.
Właśnie wtedy Anglicy podali informację, że w Czarnobylu nastąpiła poważna awaria w
elektrowni atomowej.
Do tego momentu nic pan nie wiedział o katastrofie?
Wiedziałem tylko, że coś bardzo niedobrego dzieje się za naszą wschodnią granicą. Kiedy
rano tego dnia przyjechałem do CLOR, przed budynkiem czekała na mnie zdenerwowana
asystentka. Do końca życia nie zapomnę jej słów: Słuchaj, przyszedł teleks ze stacji
pomiarowej w Mikołajkach. Radioaktywność powietrza jest tam 550 tyś. razy wyższa niż
wczoraj. Nasz parking też jest silnie skażony!
Pierwsza myśl?
Wojna atomowa.
Od razu najgorsze?
Tak, natychmiast. Byłem na to nastawiony. Od ponad 20 lat intensywnie zajmowałem się
przygotowywaniem systemu ochrony ludności Polski przed skutkami ataku jądrowego. [...]
Jak rząd zareagował?
Przekonałem się o tym, gdy po północy wróciłem do domu. O trzeciej nad ranem zbudził mnie
telefon: Pod pana domem czeka samochód rządowy, który zawiezie pana na naradę do Komitetu
Centralnego PZPR [...]
O co pana poproszono?
O ocenę sytuacji. Powiedziałem między innymi, że na razie nie musimy bać się
promieniowania.
Jak to? Przecież odnotowaliście w CLOR wzrost skażenia powietrza o setki tysięcy razy?
To był jedynie wzrost tzw. całkowitej aktywności beta w powietrzu, która stanowi wyłącznie
wskaźnik alarmowy, sygnalizujący, że dzieje się coś niedobrego z radioaktywnością. Tego
nie da się prosto przeliczyć na dawkę promieniowania pochłanianą przez ludzi. Natomiast
dla człowieka niebezpieczny jest radioaktywny cez i jod oraz promieniowanie gamma wielu
innych radioizotopów. Jego dawki, jak się okazało, wzrosły wówczas tylko trzykrotnie i nie
stanowiły żadnego zagrożenia dla zdrowia. To dość skomplikowane i dlatego doskonale
rozumiem pana zdziwienie - mnie również przerażała informacja o wzroście promieniowania
beta o 550 tyś. razy, a przecież wiedziałem, że nie ma ono bezpośredniego związku z
bezpieczeństwem ludzi.
Co więc budziło pańskie największe obawy?
Radioaktywny jod 131. Mógł on przedostać się przede wszystkim do mleka, a stamtąd do
tarczyc dzieci. Mieliśmy wówczas pełnię wiosny, więc rolnicy już wypuszczali krowy na łąki
skażone radioaktywnym jodem z Czarnobyla. Dlatego najważniejsza wiadomość, którą chciałem
przekazać władzom, brzmiała: Trzeba jak najszybciej podać dzieciom stabilny jod, by
uchronić je przed rakami tarczycy. Powiedziałem jeszcze coś: Do odpowiedniego postępowania
potrzebne nam są informacje, których nie posiadamy. [...]
Wiele osób ma jednak pretensje do Komisji Rządowej, że nie odwołała pochodów
pierwszomajowych. Zaledwie trzy dni po katastrofie w Czarnobylu...
Podczas wspomnianej nocnej narady w KC PZPR sam rekomendowałem odwołanie pochodów oraz
wysłanie na ulice polewaczek z wodą, żeby spłukiwały pył, jak również zabronienie dzieciom
wychodzenia z domów. Nie zgodzono się na to, tłumacząc, że takie działania wywołają
panikę. I to była jak najbardziej słuszna decyzja. Zresztą 1 maja nastąpił gwałtowny
spadek skażenia powietrza w Polsce. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć: niczyje
zdrowie w naszym kraju nie było zagrożone z powodu Czarnobyla. Co więcej, gdybym miał
wówczas obecną wiedzę na temat skali skażeń i tego, co dokładnie wydarzyło się w
czarnobylskiej elektrowni, nie rekomendowałbym nawet podawania ludności płynu Lugola.
Naprawdę nic nam nie groziło?
Zupełnie nic. Dawka promieniowania, którą otrzymaliśmy była minimalna, bez znaczenia dla
zdrowia.
Podawanie jodu było więc niepotrzebne?
Teraz sądzę, że tak. Zakładaliśmy jednak najgorsze i stosowaliśmy się do, jak już teraz
wiemy, przesadnie ostrożnych zaleceń międzynarodowych. Na pewno jednak uniknęliśmy
koszmarnych błędów popełnionych w ZSRR, gdzie zupełnie bezsensownie przesiedlono 336 tyś.
ludzi z tzw. terenów skażonych. Gdyby władze sowieckie nie kiwnęły palcem w bucie,
dosłownie nie zrobiły nic dla ochrony ludności przed skutkami Czarnobyla, byłoby to
nieporównywalnie lepsze niż decyzje, które podjęto. [...]
Jaka więc była prawdziwa skala skażeń?
W pobliżu elektrowni jest niecały kilometr kwadratowy tak skażony, że tuż po wybuchu
wyginęły tam drzewa. Reszta tzw. zamkniętej zony nadaje się do zamieszkania, włącznie z
wysiedlonym i pustym do dziś miastem Prypeć, położonym 3 km od elektrowni czarnobylskiej.
Poziom promieniowania jest tam taki jak w Warszawie. [...]
Czego więc nauczył nas Czarnobyl?
Że energetyka jądrowa jest najbezpieczniejszym obecnie dostępnym źródłem energii. W
Czarnobylu doszło do najgorszej katastrofy, jaką można sobie wyobrazić w elektrowni
atomowej. Na dodatek siłownia czarnobylska urągała wszelkim zasadom bezpieczeństwa. Ten
obiekt był jednym wielkim skandalem. Ale to nie wszystko. W następstwie wybuchu reaktora
zostały uwolnione do atmosfery ogromne ilości substancji promieniotwórczych, które dotarły
nawet na Antarktydę. I co? I nic. Zginęło 31 osób - mniej niż w zawalonej w styczniu br.
[2006] hali w Chorzowie. Niebezpiecznie skażony został niecały kilometr kwadratowy ziemi.
To wszystko!
Rozmawiał Marcin Rotkiewicz
"Polityka" nr 15 (2550), 15 kwietnia 2006, s. 88-92.
Marcin Gadziński: Premier Polski w expose zapowiedział budowę pierwszej elektrowni atomowej. Czy to dobry pomysł?
Patrick Moore: Tak, bo możecie w ten sposób uniezależnić się od dostaw energii z zewnątrz. To jedna z największych zalet elektrowni jądrowych. W miarę rozwoju nauki można się spodziewać że duża część transportu - np. samochody - będzie również napędzana prądem. Jeśli o bezpieczeństwie energetycznym myślimy nie tylko w perspektywie najbliższej zimy, ale także kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, to trzeba brać to pod uwagę.
Jednak Polacy wciąż pamiętają tragedię Czarnobyla. Jak przekonać opinię publiczną, że energetyka jądrowa jest bezpieczna?
- Trzeba edukować i informować o faktach, a nie pozwalać na zastraszanie ludzi. Przyczyną katastrofy w Czarnobylu była fatalna konstrukcja radzieckiego reaktora. Ten typ reaktora nigdy nie powinien zostać dopuszczony do użytku. Żaden reaktor zachodni nie miał takich problemów. Najgroźniejszym incydentem na Zachodzie był wypadek w amerykańskiej elektrowni Three Mile Island w Pensylwanii w 1979 r. Nikt nie został tam ranny ani nie zginął, konstrukcja elektrowni zapobiegła wyciekowi radioaktywnemu. [...]
W latach 70. i 80. twierdził Pan: "Energetyka nuklearna to nuklearny holocaust". Skąd taka zmiana poglądów?
- Na początku lat 70. byłem studentem ekologii, to był szczyt zimnej wojny, trwała wojna w Wietnamie. Uważaliśmy wtedy, że energetyka nuklearna i zbrojenia nuklearne są częścią jednej całości.
Zmienił Pan zdanie?
- Tak, kilka lat temu. Zapotrzebowanie świata na energię będzie rosło z roku na rok i nic tego nie zmieni, niezależnie od idealistycznych wizji ekologicznych. Klimatowi Ziemi grozi zagłada, jeśli będziemy dalej spalać tyle surowców energetycznych. Uznałem, że energetyka jądrowa to rozwiązanie zdecydowanie najlepsze. Tak jak ja zdanie zmieniło wielu działaczy ekologicznych. [...]
Rozmawiał Marcin Gadziński
"Gazeta Wyborcza" nr 176. 5183, 29-30 lipca 2006, s. 2.